Ogólnie chciałem podzielić się czymś, co ostatnio mocno na mnie wpłynęło. Wszyscy wiemy, jak ważne jest wyznaczanie sobie celów. Często powtarza się, żeby dążyć do bycia najlepszym. Ale czasem lepiej skupić się na celach mierzalnych i realnych. Przykład z życia: trenuję kolarstwo. W maju miałem wypadek i dopiero od września znowu wsiadłem na rower. Od razu rzuciłem się w treningi na pełnych obrotach – 100% zaangażowania, zero luzu. Tak bardzo skupiłem się na odbudowie formy, że zapomniałem, iż jeszcze kilka miesięcy temu leżałem ledwo żywy w szpitalu. A mimo to wymagałem od siebie wyników lepszych niż przed wypadkiem. Zapierdalałem ile sił. Naprawdę – nie miałem czasu nawet na odpoczynek. Rutyna była przeładowana, a efektów wciąż brak. W końcu odbiło się to na moim zdrowiu – i fizycznym, i psychicznym. Dopiero wtedy zrozumiałem, że muszę sobie odpuścić. Zacząłem wyznaczać regularne, osiągalne cele, krok po kroku zwiększając poziom trudności. I dopiero wtedy zaczęło wychodzić. Morał? Możemy marzyć o wielkich rzeczach, ale jeśli uczynimy z nich jedyny cel, to staną się niemożliwe. Trzeba znać całą drogę, nie tylko metę. Lepiej stawiać sobie realne cele – takie, które tworzą ścieżkę do tego wymarzonego punktu. Usłyszałem kiedyś cytat: „Rób wszystko, co w twojej mocy – trenuj, działaj, pracuj nad sobą – a gdy nadejdzie moment decydujący, oddaj resztę Bogu. Zrób, co możesz, i miej wyjebane, czy się uda, czy nie. Po prostu daj z siebie wszystko.” Jeśli się uda – znaczy, że byłeś gotowy. Jeśli nie – to znaczy, że jeszcze nie byłeś, i tyle. To podejście działa wszędzie: w sporcie, w biznesie, a nawet, gdy chcesz zagadać do laski. Powodzenia.